Loty balonem

Z dziejów lotów balonem w Polsce. Podróż balonem pana Miłosza

.

Według „Gazety Narodowej”

.

Podróż balonem [ p. Miłosza ]

Od pewnego czasu urządzał w Warszawie pan Władysław Miłosz napowietrzne podróże, z których dzienniki podawały szczegółowo sprawę. Wszystkie te epizody wszakże nikną wobec ostatniej, dziewiątej podróży, odznaczającej się szczególnymi przygodami. Oto ich opinia podług „Kuriera Warszawskiego” : Wzniesienie nastąpiło o godzinie 11 rano, w niedzielę ostatnią, przy wątpliwej pogodzie. Pierwotna wysokość wynosiła około 400 metrów i pan Miłosz nie miał wcale zamiaru wzbijać się wyżej. Nad Wisłą i nad Pragą balon wyżej się nie wzniósł i p. Miłosz nie wyrzucił ani jednego worka balastu. Nagle natrafił na złowrogi, lejkowaty prąd powietrza, który w aeronautyce stanowi groźne niebezpieczeństwo, dotąd nie dające się usunąć i bez wyrzucenia chociażby najmniejszego woreczka piasku w jednej chwili znajduje się na wysokości 3000 metrów. Tu temperatura dochodzi zaledwie 2 stopni, pod balonem huczał grzmot i przeciągały czarne ołowiane chmury deszczowe. To wzbicie się w górę nie było pionowe i balon jednocześnie popędził dalej w przestrzeni. Następnie, jak zwykle, nastąpiło szybkie opadanie i niebawem pan Miłosz, przedarłszy się przez chmury ( w ciągu dwugodzinnej podróży miał: burzę, deszcz, grad, śnieg i najpiękniejszą pogodę ) ujrzał pod sobą ziemię, a mianowicie jakąś łąkę, czy tez pole z falującem zbożem. Opuszczenie się w takich warunkach byłoby wypadło zupełnie szczęśliwie, lecz panu Miłoszowi żal było przerwać podróż. Amunicja balonowa nie była jeszcze naruszoną, chmury jakoś się rozchodziły, wreszcie wiatr się zmniejszał. Namysł trwał krótko. Aeronauta wyrzucił z wysokości paruset metrów spory woreczek piasku. Tu pierwszy raz zaobserwował straszny łoskot, jaki sprawiło wyrzucenie balastu w znacznej objętości. Gdyby ów woreczek, który nie pękł w powietrzu, uderzył, nie mówiąc już w człowieka, ale w chatę jaką, mógłby sprawić wielkie zniszczenie. Balon znów poszybował w przestworze i pędził zawsze w jednym kierunku. Tym razem wzlot wynosił prawie 2000 metrów, lejkowatego prądu nie było i zaraz nastąpiło opadanie nad jakimś lasem z drzewami karłowatemi. Opuszczanie w tym miejscu oznaczałoby niebezpieczeństwo, więc aeronauta, wyrzuciwszy cokolwiek balastu, znowu wzleciał na kilkaset metrów i pędził dalej. Natrafia jednak przy ponownym opadaniu na takiż sam przykry teren i wyrzuca resztę swojej amunicji. Teraz nastąpiło szalone wzniesienie, stanowiące początek wynikłej później katastrofy. Pan Miłosz po upływie kilkunastu sekund uczuwa straszne zimno i trudność oddychania. Jednocześnie wyziewy gazu grożą uduszeniem. Aneroid pokazał 6200 metrów. To znowu fatalny lejkowaty prąd, niezależnie od wyrzucanego balastu, sprawił to wzniesienie. Aeronauta ciągle przytomny, spogląda na aneroid i przypomina sobie nieszczęśliwego Tissandiera z towarzyszami, którzy wznieśli się na 8000 metrów i zostali uduszonymi. Nareszcie strzałka stanęła w jednem miejscu, papierek rzucony idzie w górę, balon więc opada. Opadanie, pod względem szybkości, równało się wznoszeniu. Ten sam widocznie prąd, lecz idący z góry na dół, literalnie tłoczył powietrzny statek. Aeronauta przebywszy powietrzną Scyllę, wpada w Charybdę w postaci lasu karłowatego. Balastu już nie było, balon dotykał wierzchołków drzew z rozłożystemi gałęziami, o które lada chwila mógł się rozedrzeć. Teraz nastąpiła zażarta walka z martwą naturą. Aeronauta czuł, że sznury się rwą, obręcze pękają i może przyjść chwila rozbicia się na drzewie. Potrzeba było zostać akrobatą. Każda gałąź uderzywszy w głowę, mogła zmiażdżyć czaszkę. Pan Miłosz zasłaniał się rękami. Jedna z nich, mianowicie lewa, otrzymała ciężkie niby maczugą uderzenie. Aeronauta poczuł ból i gorąco, ręka opadła. Nie było wątpliwości, ze kość była złamaną, a jednak pan Miłosz nie tracił przytomności, postanowiwszy do upadłego ratować siebie i … balon. Nareszcie las się skończył i balon opadał coraz niżej ku zbożu. Tu jednak była tak zwana „nowina”, czyli pole po wyciętym lesie. O wysokie pieńki aerostat co chwila się potykał i kładąc się prawie poziomo odskakiwał o parę sążni w górę, to znów opadał. Jak p. miłoszowi ludzie mówili ta fatalna wędrówka nad pniakami wynosiła około czterech wiorst, a nie zapomijmyż, iz aeronauta miał już wówczas złamaną rękę. Dalsze kuszenie się, aby ocalić balon, było niepodobnem, zwłaszcza, iż siły pana Miłosza zaczęły się wyczerpywać. W chwili gdy balon był na wysokości około 10 łokci, p. Miłosz zasłoniwszy głowę prawa ręką, a lewą, złamaną, odchyliwszy w bok, skoczył na ziemię. Podniósłszy się, wyczerpany fizycznie, z okiem wlepionym w niknący z każda sekundą balon, aeronauta dowlókł się raczej, a niżeli doszedł, do pobliskiej wsi Trzcińca, skąd wyjechał do Siedlec, gdzie mu opatrzono rękę, a następnie do Warszawy.

„Gazeta Narodowa”, nr 167 z 24 lipca 1886 r.  ( Lwów )

Jeszcze o locie pana Miłosza – według „Gazety Świątecznej” nr 291 z 20 lipca/ 1 sierpnia 1886 r.

    (…) Groziła mu śmierć, ale jakoś potrafił wyskoczyć z balonu, niedaleko wsi Trzcińska, o 20 wiorst od Siedlec. Z wielką biedą dowlókł się do wsi; boć to niezbyt łatwo iść człowiekowi zmęczonemu, ze złamaną ręką. Doszedł jednak i skierował się do karczmy, gdzie stało dużo ludzi, ponieważ to była niedziela.

Zdawałoby się, że widząc człowieka chorego, i tak zmęczonego, każdy przede wszystkim pomyśli, jakby go ratować. Ale inaczej się stało. Jak tylko się włościanie trzcinieccy dowiedzieli, kto był pan Miłosz, zaczęli mu odgrażać się i wymyślać, nazywając cyganem, a nawet diabłem. Kobiety zaczęły uciekać wołając, ze to ani chybi Antychryst! Inni go pytali, po co Pana Boga kusi, po co lata po powietrzu, jeżeli jest naprawdę człowiekiem, inni znów mu się nieufnie i wcale nieżyczliwie przyglądali. (…) dopiero znalazł się jakiś rozsądny człowiek, który się wdał w tę sprawę i wyszukał panu Miłoszowi furmankę, która go zawiozła do Siedlec. Tam dopiero lekarz opatrzył mu złamana ręke.

.

Por. Pomaski opowiada o swoim locie balonem na Kaukaz

Pierwszy lot balonem z Francji do Pekinu

Dzieci Ikara. Opowieść o tym jak człowiek zrealizował swoje wielkie marzenie

.

 

Więcej o historii lotów balonowych

 

 

Inne z sekcji 

Opowieści Grzegorza Wojciechowskiego: Jak balon „Maria Antonina” wzniósł się w przestworza

Grzegorz Wojciechowski . Koniec wieku XVIII, a ściślej ostatnie lata przed wybuchem rewolucji francuskiej, to okres, w którym społeczeństwa europejskie ogarnęła moda na loty balonami, historycy nadali tym wydarzeniom nazwę „balomanii”. „Spośród wszystkich naszych kręgów przyjaciół – pisał jeden ze świadków tych wydarzeń – przy wszystkich posiłkach, w przedpokojach naszych uroczych kobiet, podobnie jak w […]

Opowieści Grzegorza Wojciechowskiego: Latający „Rübezahl”

Śląskie Zawody Balonowe . Grzegorz Wojciechowski .     Koniec wieku XIX i początek wieku XX, to okres renesansu sportów balonowych, w  tym też czasie zaczęły pojawiać się i pierwsze sterowce. Już w 1881 roku powstała w Berlinie organizacja zajmująca się promocją lotów balonami – Verein zur Förderung der Luftschiffahrt (Stowarzyszenie Promocji Lotów Powietrznych), odegrała […]