Aktualności

Opowieści Grzegorza Wojciechowskiego: Opowieść o krwawo stłumionym buncie czeladników krawieckich we Wrocławiu, który wybuchł wiosną 1793 roku

.

Grzegorz Wojciechowski

.

We Francji już od czterech lat trwała walka nowego burżuazyjnego porządku ze starym feudalnym. Idee polityczne jakie rozprzestrzeniły się  w wyniku wybuchu rewolucji francuskiej, rozniosły się niemal po całej Europie, dotarły też do niezwykle konserwatywnych, będących jednym z filarów europejskiego feudalnego porządku społecznego Prus, w tym także na Śląsk. Zaczęły docierać tu pisma ulotne, niekiedy o bardzo radykalnej treści, nawołujące do zmian społecznych i politycznych.  We Wrocławiu pojawiły się one na przełomie stycznia i lutego 1793 roku, były przepisywane ręcznie i podkreślały, że od śmierci króla Fryderyka Wielkiego położenie ludności Prus stale sie pogarszało.

Wiosną tegoż roku doszło do buntu tkaczy z Pogórza, objął on Kamienną Górę, Lubawkę, Chełmsko Śląskie, Bolków, Strzegom i Wałbrzych. Wystąpienia miały bardzo burzliwy charakter i skierowane były przeciwko monopolowi w handlu przędzą i zmowie cenowej miejscowych kupców. W Kowarach zbuntowali się murarze.

W tym też czasie we Wrocławiu sytuacja była stosunkowo napięta, w mieście coraz większą władzę zagarniał jeden z radnych miejskich, a później drugi dyrektor Magistratu K. F. Werner, jego metody rządzenia, a zwłaszcza chciwość stawały się coraz bardziej widoczne i zaczynały budzić coraz większą niechęć.

Atmosfera była więc napięta i groziła jakąś formą protestu społecznego ze strony ludności. Nikt  nie spodziewał się jednak, że skala tego protestu będzie aż tak wielka.

Tak jak w Kowarach, gdzie do rebelii doszło z powodu na pozór nieistotnego i całkowicie błahego, jakim był zakaz palenia tytoniu w miejscu pracy, tak też i we Wrocławiu do wybuchu społecznego niezadowolenia doszło z przyczyny nader prozaicznej.

Czeladnik krawiecki Węgier Michel, uchodził za człowieka niezbyt rozgarniętego, jednak jak się okazało nie na tyle, aby nie zauważyć, że jego zarobki u majstra Balza są znacznie niższe niż jego kolegów u innych mistrzów krawieckich. Przyczyną było to, że jego przełożony nie miał zbyt wielu klientów, czeladnik postanowił samodzielnie zmienić swój los, i zmienić majstra na takiego, u którego mógłby zarabiać więcej, dlatego też odszedł z pracy. Jego pracodawca nie wyraził jednak  na to zgody, a krnąbrnego czeladnika zgłosił do władz, które aresztowały go. Taki sposób załatwienia sporu pracowniczego doprowadził do oburzenia innych czeladników krawieckich, a było ich w mieście wówczas około 300. Po krótkim pobycie w areszcie Michel przyrzekł, że powróci do pracy u Balza. Stało się jednak tak, że po wyjściu na wolność, skruszony czeladnik do pracy jednak nie wrócił, nie pozwolili mu na to jego koledzy z cechu krawców.

Sprawa bowiem nabrała zupełnie innego wymiaru, z jednostkowego problemu, przerodziła się w problem ogólny, dotyczący wszystkich czeladników tego cechu.  Nie chcieli się oni bowiem zgodzić, aby władze mieszały się do spraw wewnętrznych cechów, uznali że postępowanie władz Wrocławia mogłoby  stworzyć niebezpieczny precedens godzący w ich wolność.

Sytuacja jaka powstała groziła Michelowi koniecznością opuszczenia miasta, jednak władze postąpiły inaczej i wbrew prawu, oraz swojemu orzeczeniu w jego sprawie i ponownie go aresztowały, w dodatku zaostrzyły mu warunki odbywania kary. Niewątpliwie było to niezwykle nierozsądne posuniecie władz miasta. We Wrocławiu zaczął narastać rewolucyjny ferment, nastroje wśród czeladników i to nie tylko krawieckich, ale i innych cechów, zaczęły się radykalizować. Zaczęło dominować przekonanie, że jeśli się ustąpi, i zgodzi na takie aroganckie postępowanie, to stanie się ono normą. Władze miasta natomiast specjalnie dążyły do pokazania swojej siły, aby odstraszyć i zniechęcić niepokornych do buntu.

Nie spodziewano się jednak, że w czeladnikach wyzwoli sie tak wielka solidarność grupowa i samoświadomość własnego interesu, w dniu 25 kwietnia podjęli oni strajk i odstąpili od świadczenia pracy. Władze miasta wykazały się jednak zupełnym brakiem politycznego rozsądku i zaczęły wzywać strajkujących do Magistratu, aby wymusić przerwanie strajku, ci jednak odmówili, wobec tego zostali aresztowani prawie wszyscy czeladnicy krawieccy, razem 249 osób.

Magistrat, zastosował wobec aresztowanych niezwykle brutalne metody, stłoczono ich w niewielkich pomieszczeniach, w których z powodu ciasnoty musieli stać, nie dostawali wyżywienia, po dwóch dniach kilka osób zasłabło i zachorowało, niektórzy z nich po przewiezieniu do szpitala zmarli. Nieszczęsnego Michela odstawiono pod konwojem do granicy z Austrią i zakazano mu wracać do Prus.

Te brutalne i nierozsądne działania powodowały wzrost napięcia społecznego. Trzeba powiedzieć, że w dużym stopniu za jego eskalacje odpowiedzialni byli majstrowie, którzy domagali sie od Magistratu surowych represji i zmuszenia swoich podwładnych  do tego, aby zaakceptowali zakaz swobodnego wyboru pracodawcy.

.

Wrocławski ratusz- koniec XVIII w.

.

Ci w Magistracie, którzy uważali, że siłą można przerwać protest, bardzo mocno się przeliczyli, wprawdzie czeladnicy krawieccy siedzieli zamknięci w areszcie, ale do strajku solidarnościowego przystąpili ich koledzy z innych cechów takich jak: stolarzy, cieśli, kowali, czy też licznego cechu murarzy. Natomiast czeladnicy cechów z branży spożywczej takich jak: piekarze, rzeźnicy czy też piwowarzy poparli strajkujących i wiecowali w swoich ulubionych szynkach, a piwowarzy jeździli po mieście i rozdawali wiecującym darmowe piwo. Wielu mieszkańców Wrocławia,  w tym właścicieli nieruchomości, którzy obawiali sie rozruchów, których skutkiem będzie zniszczenie ich własności, zaczęła się domagać zakończenia konfliktu i złagodzenia postępowania ze strony władz i majstrów krawieckich.

Zaczęła powszechnie narastać wrogość wobec władz miasta, a szczególnie do dyrektora Wernera, którego obwiniano za to, że konflikt zaczął przybierać tak niebezpieczną postać.

Wydawało się, że rozsądek zacznie zwyciężać i sprawa zakończy się ugodowo, bowiem na skutek negocjacji majstrowie, pod silnym naciskiem opinii publicznej, zdecydowali się zmienić swoje stanowisko i zaakceptowali postulat wypowiedzenia pracy przez czeladników, nawet za bardzo krótkim bo jednodniowym terminem. Delegacja protestujących spotkała się też z generałem von Rabielem, który powiedział, że wygnanie Michela odbyło się na polecenie dyrektorów Magistratu, panów Schlutiusa i Wernera. Szczególnie do tego ostatniego miano wiele pretensji, która zaczęła przeradzać się z niechęci w zaciekłą nienawiść.

W wyniku tego porozumienia  aresztowani w dniu 28 i 29 kwietnia zaczęli opuszczać wrocławskie więzienia. Okazało się jednak, że stan społecznego napięcia jest już tak wielki, że nie przyniosło to praktycznie żadnych pozytywnych skutków. Do protestu przyłączyli się bowiem przedstawiciele najbiedniejszych warstw społecznych, w tym lumpenproletariatu. Był to element bardzo podatny na radykalizacje nastrojów, domagający się również wolności i równości, tak obcej w państwie pruskim.

Już 29 kwietnia, kiedy część czeladników krawieckich opuszczała wrocławskie więzienia, w tym areszt znajdujący się piwnicach ratusza, doszło na Rynku do wystąpień ludności miasta. Protestowano wobec postępowania władz, a w szczególności dyrektora Wernera. Tłum ludzi chciał zdobyć siedzibę Magistratu, ale wojsko odparło atak wrocławian.  Doszło też do aktów przemocy ze strony wojska. Jeden z patroli pobił ludzi kolbami, a mjr  von Poser przebił szpadą jednego z czeladników, który zmarł. Rozwścieczyło to demonstrantów, którzy pobili jednego z urzędników policji miejskiej.   Generał von Rabiel próbował przemówić do ludności, ale został wygwizdany i obrażony.

Z Rynku manifestanci ruszyli w kierunku mieszkania Wernera, chcąc zapewne dokonać na nim linczu, ale ten zdołał zbiec i schronić sie przed rozwścieczonymi czeladnikami, zdemolowano więc zajmowany przez niego apartament, połamano meble, nie uczyniono jednak krzywdy jego rodzinie, ani mieszkańcom sąsiednich mieszkań. Rano wojsko wywiozło wszechwładnego dyrektora  z Wrocławia do Oławy, a następnie, już jako aresztant, Werner pojechał do Nysy.  Z miasta uciekł też w obawie przed zemstą tumultantów majster Baltz. Zrewoltowani czeladnicy wystosowali do władz szereg postulatów, domagając się ich spełnienia.

Do centrum ściągnięto z przedmieść oddział kirasjerów, ale i tak siły jakimi dysponowało wojsko były stosunkowo szczupłe, zdołano skoncentrować zaledwie około 1000 żołnierzy, bowiem większość wojska uczestniczyła w wojnie z Francją, znaczną też liczbę żołnierzy trzeba było wysłać w okolice Kamiennej Góry i Lubawki, gdzie buntowali się tkacze.

Noc minęła niespokojnie, w szynkach gromadzili się czeladnicy i rozprawiali o ostatnich wydarzeniach.

Wreszcie wstał dzień 30 kwietnia,. – jak pisze jeden ze świadków tych dramatycznych wydarzeń – jeden z najładniejszych dni wiosennych . Wszystkie wytwórnie stały, wszystkie warsztaty, wszystkie sklepy były zamknięte. Wydawało się, że to jest niedziela, tylko zamiast ciszy, która oznacza niedzielę, dzikie wycie i ustawiczny zgiełk napełniał powietrze (…) Wszędzie napotykało się na pochody szalejącej, pijanej młodzieży rzemieślniczej, ale trzeba im oddać sprawiedliwość, że nie posuwali się do żadnych gwałtów wobec obywateli. Nawet przy szturmie na dom tajnego radcy [ chodzi o Wernera – przyp. G. Wojciechowski  ] usunęli na stronę dzieci, które się tam zbiegły, aby je uchronić przed jakąkolwiek szkodą.

Niedaleko Rynku, przy ulicy Nożowniczej ( Messergasse ) od lat prosperował zakład usług cielesnych pani Hoffmanowej, klientami tego przybytku byli najczęściej oficerowie pruscy, bądź inni szacowni i zamożni obywatele. Stało się, że młodzi czeladnicy owładnięci zgubnymi  ideami egalitaryzmu, postanowili skorzystać z usług pracujących tam dam, bynajmniej jednak nie za kwoty, które tam obowiązywały. Oburzona  właścicielka, poniżyła młodych ludzi, doszło do zamieszek, bowiem czeladnicy siłą wtargnęli do salonu rozkoszy. Interweniowało wezwane wojsko, które  sprawę potraktowało bardzo prestiżowo, na odsiecz przybył nawet sam komendant miasta generał von Rabiel.

Skoro hałas i rozruchy były coraz większe, ruszył generał Dolffs z kirasjerami, aby kupę jedną po drugiej rozpraszać (…). Ale szeregi jazdy nie były zwarte, rzemieślnicy wciskali się między żołnierzy, zrzucali ich z koni, złorzeczyli im. Generał rozkazał płazować białą bronią, przez co zbuntowany tłum popadł w jeszcze większą wściekłość. Wyrywano bruk, dachy zaroiły się od ludzi, deszcz kamieni spadł na żołnierzy, z których niektórzy zostali ciężko poranieni. Koło samego generała upadł potężny kamień, który o mało go nie zmiażdżył. Mniejszy trafił go poza ucho. Kawaleria rąbała teraz na ostro, ale nic nie pomagało. Złorzeczący tłum otaczał ją coraz ciaśniej. Śpiesząca na pomoc piechota strzelała na początku tylko ślepo, ale ów deszcz kamieni zmusił ją wkrótce do strzelania ostrymi nabojami. Była jednak tak źle zaopatrzona w patrony, iż była zmuszona cofnąć się na ul. Kuźniczą. Rozwścieczony tłum ścigał ją, a od strony Nowego Targu nadbiegła ciżba ludzka, aby wziąć żołnierzy w dwa ognie. Z licznych wozów, które znalazły się na ulicy, powstała w oka mgnieniu  barykada: drągi, piki, dyszle i kije służyły jako broń i niewątpliwie żołnierze byliby pokonani i wyniszczeni, gdyby komendant nie dał rozkazu, aby ściągnąć z odwachu nabite działo i dać ognia na ulicę Kuźniczą. Działo umieszczono w górze na runku, ale, zamiast przestraszyć, powstańcy ruszyli na działo, aby nim zawładnąć. Czeladnik rzeźnicki szedł z nożem w ręku na przedzie. Kobiety podniecały jego pijaną odwagę zapewnieniem, że żołnierze nie będą ostro strzelać. Strzelajcie, krzyczały, jeżeli macie odwagę, wasze armaty są nabite światłem księżyca i maślanką. Ale kanonier wystrzelił i padło ośmiu ludzi. Atak został z wściekłości powtórzony. Za drugim strzałem padło znowu dziewięciu. Ponieważ ulica była zapełniona tłumem ludzi, krwawa kąpiel stała się przy powtarzanych strzałach kartaczowych straszliwa.

Masakra ta kosztowała życie 29 mieszkańców Wrocławia, kilkudziesięciu zostało rannych, chociaż niekiedy podawane są liczby większe.

Niektórym musiano odjąć ręce i nogi (…). Tumult uspokoił się. Bramy zostały zamknięte, a przejścia uliczne obstawione armatami. Zwłóczono naumyślnie z zabraniem zabitych, ażeby odstraszyć  podżegaczy przez ten straszliwy od dalszych wystąpień. Lekarstwo poskutkowało; młodzi chłopcy uspokajali się, ale mówili jeszcze o podłożeniu ognia i o szturmie na arsenał. Zapobieżono jednak tym groźbom przez odpowiednie środki ostrożności.

Kiedy opadły emocje przystąpiono do rozmów.  Tego samego dnia wieczorem wojsko zaczęło oprowadzać po wszystkich szynkach, w których gromadzili się czeladnicy Michela, wszędzie witano go entuzjastycznie wznosząc toasty za jego zdrowie.

Pogrzeb ofiar odbył się dnia 2 maja, brało w nim udział około 3000 wrocławian, głównie czeladników.

Na skutek represji miasto musiało opuścić 186 czeladników, nie będących poddanymi króla Prus, wśród nich dużą grupę stanowili Polacy.

Wypadki wrocławskie odbiły się szerokim echem wśród ludności Śląska, w kilku wsiach powiatu wrocławskiego, między innymi w Stabłowicach, doszło do demonstracji ludności przeciwko pruskiemu despotyzmowi.

Artykuł objęty prawami autorskimi – kopiowanie i publikowanie bez wiedzy i zgody autora zabronione.

Tekst był publikowany w „Gazecie Wrocławskiej” 26 listopada 2019 roku.

.

Opowieści Grzegorza Wojciechowskiego: Z dziejów kłodzkiej twierdzy. Dwa serca przeciw koronie

„Pociągiem Wolności” do wolności

 

Opowieści Grzegorza Wojciechowskiego: Wielka ucieczka z Festung Breslau

Na Uniwersytecie Wrocławskim: Uczta u Platona

Opowieści Grzegorza Wojciechowskiego: Wiosna Ludów na Dolnym Śląsku. Masakra w Świdnicy

Opowieści Grzegorza Wojciechowskiego: Neandertalczycy – pierwsi mieszkańcy Wrocławia

Inne z sekcji 

Tylko TAK znaczy TAK – Podpisz petycję w sprawie nowej definicji gwałtu

. Wujek zgwałcił 14-letnią dziewczynkę. Sąd oczyścił go z zarzutu gwałtu, bo… nie krzyczała. Na takie wyroki pozwala polskie prawo, bo zawiera definicję gwałtu sprzed II wojny światowej. Do Sejmu trafił projekt zmiany prawa, ale może napotkać opór konserwatywnych posłów oraz prezydenta. Dlatego zażądajmy głośno, by państwo przestało chronić gwałcicieli! Podpisz apel, a my dostarczymy […]

Tadeusz Boy-Żeleński. Nasi okupanci

. Jak niewiele się w Polsce zmieniło przez ostatnie prawie sto lat. Warto przeczytać, jakże wciąż niestety, aktualny felieton Boya. Zachęcamy do lektury. Redakcja . Tadeusz Boy-Żeleński. Nasi okupanci.   Termin użyty w tytule nasunął mi się, kiedy czytałem enuncjację ks. prymasa Hlonda. Istotnie, kiedy się czyta ten list w sprawie nowej ustawy małżeńskiej, przechodzący […]